Nie czytałem książki, być może tam jest inne przesłanie. Oglądając film miałem wrażenie, że jak Fermina wyszła za maz to Fiorentino skupil sie na zaliczaniu kolejnych panienek, nie wierząc że ona do niego wróci. Śmierć Lorenza akurat zbiegł sie czasie gdy był w łożku z 622-gą. I od razu pomyślał że nadarza sie okazja do sfinalizowania 50-letniej "kariery" z tą pierwszą, która wcale nie była pierwsza tylko 623-cia.
Doskonale rozumiem celowość tego zapytania, bo historia tu opowiedziana należy do tych, których nie umiem przetrawić (naiwność miłości i te de i te pe). Jednak przez wzgląd na szacunek do G.G Marqueza, z wielką chęcią przeczytałam książkę, a później dla porównania obejrzałam też filmową adaptację. I uważam, że jedno nie mogłoby już teraz istnieć bez drugiego - film bardziej naturalnie niż książka oddaje relacje międzyludzkie przedstawione w oryginale "Miłości.." z niemal nierealną naiwnością. Film przydał się również do rozszyfrowania jak czytać niektóre nazwiska :) Reasumując, książka tworzy podstawę historii i umożliwia czytelnikowi własną interpretację wydarzeń, a film (choć sam w sobie - nie jako adaptacja - byłby po prostu słaby) daje szansę oceny czy takie miłości miałyby szansę realnie zaistnieć.
Po tym wstępie, nawiążę jeszcze do posta użytkownika gjb. - To zależy czy myślimy o "zaliczaniu" czy o miłości. Na to pierwsze masz już odpowiedź, a co do uczucia - Fermina byłą pierwszą, ale nie jedyną. Drugą była Olimpia Zuleta, bo to w niej również (jako jedynej spośród wspomnianych kochanek) Florentino się zakochał.